Zacznijmy od tego,że nie lubię poradników (mimo to przeczytałam ich całkiem sporo;). Książkę Joanny Glogazy, autorki bloga Style Digger, czytałam z zapartym tchem nie zauważając nawet, że czytam poradnik. Książka trafiła w moje ręce w odpowiednim momencie, czyli wtedy kiedy byłam już wielką fanką polskich marek np. Moniki Kamińskiej i posiadałam minimalną wiedzę na temat jakości materiałów, niemniej jednak poleciłabym ją absolutnie „każdej” i „każdemu”. Niby nic w niej super odkrywczego a jednak… zmieniło w moim życiu wiele.

_MG_0104

1. Porządek w szafie

Niby nic takiego ale dla mnie to krok milowy. Pamiętam taką scenę z dzieciństwa: ilekroć przychodziła do mnie w odwiedziny babcia próbowałam ją przekupić moim marnym kieszonkowym, żeby w zamian za kasę posprzątała mi w szafie. Babcia różnie reagowała na moje pierwsze próby negocjacji ale nawet gdy faktycznie mi pomagała (za darmo;) – burdel zawsze powracał. W zasadzie, był taki moment, że w mojej szafie brakowało tylko Alfonsa;) a otwieranie drzwi szafy było traumą.

Książka Asi sprawiła,że odważyłam się z bałaganem rozprawić bezlitośnie. Podzieliłam ciuchy (buty i biżuterię) na takie które mogę sprzedać, oddać i absolutnie muszę wyrzucić. Miałam też „pudełko mięczaka” gdzie przechowywałam rzeczy co do których nie byłam pewna, do której grupy je zaliczyć. Proces oczyszczenia trwał kilka miesięcy (i nadal trochę trwa) i paradoksalnie był naprawdę przyjemny. Poczułam, że w końcu zapanowałam nad chaosem. Paradoks całej sytuacji to to, że:

2. Pozbyłam się 2/3 szafy a nadal mam w czym chodzić.

Ilość nienoszonych (z różnych przyczyn – zły kolor, rozmiar, materiał, nietrafiony prezent, brak okazji do noszenia, nie mój styl itd.) ciuchów była przytłaczająca. Wyrzuciłam większość a nadal miałam w czym chodzić – szok. Nie ukrywam,że proces weryfikacji, które wyrzucić a które jeszcze się nadają był niekiedy trudny i uciekałam się wtedy do opinii osób trzecich ;).

Zrzut ekranu 2015-10-25 o 13.56.48

3. Skończyły się zakupy „na oślep” i wydawanie pieniędzy pod wpływem impulsu. Nie podążam jak szalona za trendami, które zmieniają się z prędkością światła.

Na spokojnie przeanalizowałam stan szafy i wypisałam na kartce rzeczy, które chce kupić czyli np. dobry jakościowo granatowy sweter, czarne rurki, granatowy zimowy płaszcz. I nie kupuję nic więcej poza rzeczami z tej listy, która jest zadziwiająco krótka. Punktów z listy szukam głównie przez Internet i nie pójdę na kompromis dopóki np. nie znajdę swetra o dokładnie takim składzie jaki chcę. Udaje mi się opanować to uczucie, że „muszę mieć coś już, tu i teraz!”. Nie wykluczam też pójścia do krawcowej i uszycia sobie spódnicy, której nigdzie nie mogę znaleźć.

4. Zaczęłam naprawiać (przerabiać zamiast wyrzucać), prać ręcznie i bardzo dbać o konserwacje butów i tkanin.

Poniekąd jest to konsekwencja punktu 2 bo jeśli nie mogę znaleźć godnego następcy zimowego płaszcza, to robię wszystko żeby wskrzesić ten stary. Oddałam go do pralni i do krawcowej. Z nowymi guzikami i po drobnych przeróbkach krawieckich (cycki mi urosły;)! przetrwa spokojnie jeszcze jeden sezon. Od dawna ręcznie piorę koronkowe cyckonosze ale od niedawna swetry wełniane i inne, które tego wymagają. To co trzeba zanoszę do pralni chemicznej. Kiedyś było to nie do pomyślenia ;)

5. Czytam składy ubrań (kosmetyków, na opakowaniach produktów spożywczych) i wyciągam wnioski.

Nie zapomnę wizyty w sklepie Gerry Weber (szukałam prezentu dla mamy) i swetra sprzedawanego za ponad ponad 500 zł jako „luksusowy kaszmirowy”. Rzuciłam się na sweter jak sęp na padlinę bo rzadko można dotknąć produktów z jednego najszlachetniejszych materiałów jakim jest kaszmir. Oglądałam, macałam ale coś mi nie pasowało… Metka obnażyła bezlitosną prawdę. W kaszmirowym swetrze było aż 5% kaszmiru. Nawiasem dodam,że na Zalando sweter Zalando Essentials w 100% kaszmirowy (zszywany fabrycznie, nie ręcznie) można kupić za 269 zł. W innych miejscach ceny za swetry no name zaczynają się od 405 zł, np. tu. Po przeczytaniu „Slow fashion” bardzo czuła na takie manipulacje słowno – marketingowe.

Abstrachując od tej sytuacji Okazało się, że niektóre „super sklepy” i moje ulubione marki sprzedają… buble i nie każdy produkt opatrzony metką firmy XYZ jest wart ceny (np. niektóre produkty Abercrombie & Fitch czy Massimo Dutti uchodzące za „lepsze”). Teraz patrzę na ubrania bardzo krytycznym okiem a metka nie jest wyznacznikiem jakości.

6. Zyskałam spokój ducha i zaoszczędziłam czas.

Mniej czasu zajmuje mi ubieranie się na co dzień (przy dobrze zaplanowanej garderobie, szybko podejmuje decyzje) jak i pakowanie się na wszelkie wyjazdy. Mam mniejszy wybór, więc łatwiej podejmuję decyzje co wrzucę do walizki. Mogę też śmiało powiedzieć, że nie ruszają mnie zakupy i chodzenie po sklepach. Mogę bez tego żyć i nie jest to dla mnie żadne wyrzeczenie. Mieszkając samotnie w Dublinie padłam ofiarą cotygodniowych wycieczek do Primarka (tamtejszego Penny’s) i innych sklepów z tanią, sezonową modą. Była to dla mnie forma rozrywki, zapełnienia czasu, wyjścia do ludzi i wydania ciężko zarobionych pieniędzy. Większość ciuchów się rozpadła a wewnętrznej pustki zakupy nie zapchały. Wycieczki po sklepach się skończyły, bo znalazłam inne formy rozrywki no i w końcu…

7. Mam garderobę, która jest mniejsza ale całkowicie wystarczalna i mam się w co ubrać.

A jednak…

8. Stać mnie na lepsze jakościowo rzeczy, których kupowanie to przyjemność a nie wyrzut sumienia.

Przykładem może być zakup jedwabnej bluzki. Jest tak uniwersalna w fasonie i kolorze, że wiem,że posłuży mi długo. Albo skórzane botki, które będą ze mną na wiele sezonów. Na obydwie rzeczy musiałam odkładać dłużej ale suma summarum jest to inwestycja na dłuższy czas, czyli w ogólnym rozrachunku oszczędność i przede wszystkim zadowolenie z użytkowania. W dużej mierze sprzedane podczas rewolucji w szafie ciuchy i dodatki przyczyniły się do powiększenia budżetu na nowe zakupy. Ponadto, inwestując w lepsze ciuchy lub dodatki istnieje większa szansa, że uda mi się je sprzedać jak uznam, że „ich czas już minął”.

9. Nie mam ciśnień żeby przed jakąś konkretną okazją kupować nowe ciuchy.

Kiedyś żeby dobrze się poczuć przed wyjściem na urodziny, imprezę itd. kupowałam nowy ciuch. Powiem szczerze, że nie mam już takiej potrzeby. Mam dobrze zaplanowaną garderobę, która mi służy i pokusy kupienia bluzki, która zrobi „wow”! i zalegnie na tyłach szafy duszę w zarodku.  Raczej szukam metod na ożywienie opatrzonych zestawów zmieniając dodatki w strojach. Nie mówię, że nigdy nie kupię poliestrowej bluzki „specjalnie na sylwestra” ale póki co nie mam nawet takich potrzeb. Pamiętajmy, że „tylko krowa nie zmienia zdania” ale na razie – nie zamierzam ;)

10. Lepiej wyglądam w domu.

Chyba większość kobiet ma syndrom, że po domu snuje się w dresach i z tłustym kokiem na czubku głowy, a wychodząc „do ludzi” wygląda jak milion baksów. Nie ma nic złego w relaksie w domu ale u mnie dochodziło to do ekstremów wizerunek flei i divy przeplatały się za często. Myślę, że sąsiedzi mogli uznać, że jest nas dwie ;) Dzięki temu, że zostawiłam w szafie tylko swoje ulubione ubrania, po domu też noszę te fajniejsze nie strasząc (tak bardzo) domowników.

Wygoda tyczy się też staników. Od około 10 lat jestem nawróconą stanikomaniaczką i dobrze dobrany rozmiar cyckonosza sprawił,że nie bardzo mam ochotę go zdejmować. Więcej na ten temat znajdziecie tu, tu, tu lub tu. Podobnie jak w wypadku ciuchów dobrze dobrany i dobrej jakości stanik posłuży nam o wiele dłużej niż kilka bazarowych.

A teraz czas na  dalsze porządki w kosmetykach, w diecie, w domu, w życiu, w relacjach czyli jak jedna zmiana pociąga za sobą drugą i kolejną… 

„Bo w dzisiejszych czasach wszystko musi być slow” blebleble.. To nie tak! Myślę, że to nie moda a fakt, że ludzie (na pewno mogę mówić za siebie) odkryli jaką wolność daje skoncentrowanie się na jakości zamiast na ilości i ile to oszczędza czasu. Zmiany w szafie sprowokowały zmiany na półce z kosmetykami, na której w okresie walki z problemami ze skórą głowy nagromadziłam miliony opakowań. Na podstawie wiedzy, którą mam zostawiłam tylko te które działają dobrze na moją skórę, która za minimalizm w pielęgnacji już mi się odwdzięczyła. Ponadto, zaczęłam zwracać uwagę na to co jem i jakiej jakości jest to jedzenie. Nie tylko z powodów zdrowotnych ale i takich, że dopasowana szafa wymusza na mnie trzymanie wagi czyli dbanie o siebie, dobre jedzenie i dużo ruchu. Szkoda mi kasy na ciuchy w innym rozmiarze. Dużo czasu też poświęciłam na myślenie na temat tego czemu poświęcam najwięcej czasu i czy poświęcam go wystarczająco tym, na których najbardziej mi zależy.

Ostatnio autorka rewolucyjnego poradnika wystąpiła w DD TVN:

1509006_1082075345137456_7070926381910627469_n

Materiał ze studia i mini reportaż (na dole strony) możecie obejrzeć tu.

A wy, czytaliście  już książkę Asi?

10 zmian, których doświadczyłam po przeczytaniu „Slow Fashion – Modowa Rewolucja”
Tagged on:         

2 thoughts on “10 zmian, których doświadczyłam po przeczytaniu „Slow Fashion – Modowa Rewolucja”

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *


− 2 = siedem